Judka położył worek na pniu, sam zaś usiadł na wzgórku.
Jeszcze ma czas. Mgła opadła nieco i blade, jakby zaspane słońce, co się z poza chmur wymknęło chwilowo, świadczy, że jeszcze południa nie masz. Przed zachodem zajść można.
Judka siada i rozmyśla dlaczego Pan Bóg dał biednemu człowiekowi głupie nogi co mdleją? Dla tego zapewne, że go obdarzył delikatnym rozumem... I to jest prawda...
Ale to się wszystkich ludzi nie tyczy. Jakie naprzykład znakomite nogi ma każdy faktor — jak on lata za geszeftami, jak zając! ale za to on nie potrafi uszyć fajn warszawskiego paltota i — nie spać przez kilka nocy.
Już takie przeznaczenie. Trzeba się cieszyć talentem albo zdrowiem. Judka się cieszy talentem.
Liczy w myśli kapoty jakie uszył w ostatnich czasach; były to śliczne kapoty! potem zgaduje co też Bajla ugotowała na szabas? Zapewne wiele bardzo dobrych rzeczy. Śliczna to rzecz jest szabas — w tym dniu zawsze się jada i sypia, oraz chwali Boga... Kto szabas wymyślił to musiał być bardzo mądry... O tak!...
Myśli Judki sięgają w przeszłość — jak w kalejdoskopie tworzą się w nich coraz to nowe obrazki... Cała historya życia staje przed oczami — czuje, że mu słabo — zkąd znów?
To znużenie, sen dopomina się o swoje prawa.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/201
Ta strona została skorygowana.