— Ny, co z tego, że wy mata pieniądzów? ale nim wy odwiążecie swego worek, a pocznieta sobie drapić w głowę, to drugi dziesięć razy kupi; a jak sze namyślita, to sze znowu rozmyślita i znowu zacznieta sobie co innego myśleć.
— Ha, mozebym ja wreście...
— Jak sobie miarkujeta, mnie to wszystko jedno jest. Z tym spółka, z tamtym spółka! Czy ty czort, czy ty Iwan, aby ja swoje miałem.
— Zawdy jabym se chciał dokumentnie to rozkalkulować.
— Karkulujta! chociaż to krótka karkulacya, aj waj! taki łąka, taki las! to jest szafran, to cynamon jest!
— Dwa, trzy dni pocekaj.
— Ny, ja poczekam cztery dni nawet. Aj waj! Marcinie, ja zawsze mówiłem, co wy macie delikatny rozum! co wy nie dla parady niesieta swoje głowe na plecy.
— Adyć dopieroś gadał, com głupi.
— Co ja gadał? jakie gadał? ja nic nie gadał! a choćby ja nawet co gadał, to rachujcie że ja nic nie gadał! bo na co takie gadanie jest?
— No, tedy cekas?
— Co ja dla was nie zrobię, mój Marcinie?
— Ctyry dni.
— Choćby nawet z psiliwkiem! wieta co u mnie miara rzetelna jest, na moje sumienie!
— Pamiętajze.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/21
Ta strona została skorygowana.