— A jakby na to mówiąc, dziedzic powrócił?
— Ny, to co? po pierwsze, un nie powróci, a choćby powrócił, to niech idzie szukać gdzie pies ma wątrobę!
— Tedy rzekłeś, ze cekos?
— Ny... ny...
— I bez ten cas przezemnie nic nie zrobis?
— Żeby mnie tak wielgie frybre nie trzęsiuło, jak ja przez was tego nie zrobię.
— No, to dobrze, ale...
— Już zaczynata kręcić! Wam sze zdaje, co kot zawsze ma zęby?
— Bo pewnie ze ma.
— A jak un sze obróci z ogonem, a jeszcze jemu za łeb przytrzymają, to gdzie jego zęby? aj, Marcinku, na co to gadać? wypijta sze wódki i idźta do chałupe spać.
— Nie ządny ja dziś wódki, pójdę se pomaleńku do domu... bądźta zdrowi, Janklu.
— Ny, ny, idźta z Bogiem, my sobie jeszcze pewnie jutro będziewa oglądali.
Powoli, ciężkim krokiem poszedł chłop ku domowi. Noc zapadała wietrzna, ciemna, a na jej tle szarem zacierały się kontury chat wieśniaczych. Czasem pies szczeknął i znowu było cicho, o ile szum wiatru tej ciszy nie przerywał.
Chałupa Marcina na samym końcu wsi stała, odosobniona trochę. Naprzeciw niej był wzgórek wyniosły, na którym, pomiędzy czterema wysmu-
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/23
Ta strona została skorygowana.