Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

jaskrawy... zerwie soczysty owoc, lub szalej trujący... Tak jest, czy nie? prawda, czy nieprawda?
— Niestety, najzupełniejsza prawda.
— Widzisz więc — jesteśmy tedy wobec nieprzyjaciela, który nas może lada chwila zaskoczyć. W takim stanie trzeba być bacznym i czujnym. Rozstawia się straże i pikiety — co należy do ciebie, Józieczko.
— Do mnie?
— Tak, do ciebie. Baczność! pamiętaj sobie, że powierzono ci ważne stanowisko. Za najmniejsze uchybienie sąd wojenny, — kulą w łeb! i do piechoty!...
— Wujaszku, cóż to za komenda? — rzekła stara panna z wyrzutem.
— Przetłómacz to sobie na język kobiecy — i strzeż mi Klarci, jak oka w głowie...
— Pocóż? tutaj w tym zakątku, gdzie nikt prawie nie bywa!
— Kobieto! Borki to przecie nie wyspa bezludna, a miłość wszędzie trafi. — Dlatego powiadam ci, uwaga i baczność! Ja sam odbywać będę małe rekonesanse — i dziś jeszcze rozpocznę układy o posiłki...
— Posiłki? no, tego to już nic a nic nie rozumiem?!
— Zrozumiesz to zaraz. Mam w Kaliskiem przyjaciela i kolegę, który, chociaż znacznie młodszy, bo coś aż o dziesięć lat prawie, był mi towarzyszem w doli i niedoli. On powrócił do kraju