Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/246

Ta strona została skorygowana.

wabnie, jak gdyby w czarującym uśmiechu chciała umieścić zapowiedź pocałunków gorących.
Nie udawało jej się to jednak dzisiaj. Alfred był smutny jakiś i roztargniony. Może niespodziewane spotkanie, a może też drażliwa dosyć rozmowa z pesymistycznie nastrojonym i zdenerwowanym bratem, usposobiły go do rozmyślań — ale piękna Natalcia widziała, że strzały ognistych wejrzeń chybiały, a nawet czarujący uśmieszek żadnego nie sprawiał wrażenia.
Gniewało ją to, lecz starała się nie okazywać gniewu po sobie, przeciwnie, zmieniła odrazu taktykę — i z wesołej, żartobliwej, uśmiechniętej, wnet stała się poważną i smutną. Przysunęła się z krzesłem nieco bliżej Alfreda i głowę wsparła na białej, wypieszczonej dłoni.
W zamyśleniu niby spoglądała przed siebie, czekając rychło li Alfred o przyczynę tej troski i smutku zapyta.
On jednak ani myślał tego uczynić. Przeciwnie, wyjął z bocznej kieszeni cygaro, zapalił je — i przez otwarte drzwi wyszedł do ogrodu.
Panna Natalia, jak na dziś, przegrała bitwę zupełnie. Gniewało ją to, szybkim też ruchem powstała z fotelu i zaczęła tak prędko chodzić po pokoju, że aż na wpół drzemiąca pani otworzyła oczy.
— Co to Natalciu? — zapytała.
— Nic — odrzekła Natalcia krótko.
— Wydajesz się wzruszoną.