— I cóż dziwnego zresztą? ciągnęła dalej pani. Gdzie znajdzie piękniejsze, bardziej wymowne oczy, taką elegancyę, dowcip, umiejętność znalezienia się w towarzystwie? — Zna on aż nadto dobrze świat, w którym żyjemy, ażeby nie zauważył, że każda suknia, każdy stroik na tobie najpiękniej wygląda. Jestem nawet moralnie przekonaną, że twój śliczny obrazek jest głęboko w jego sercu wyryty...
Ten cały szereg komplementów, mających swe źrodło w interesie kombinacyi majątkowej i ewentualnego wyjazdu za granicę, wypowiedziała blada pani szybko, jednym tchem prawie, z ożywieniem, nadającem tym wyrazom wszelkie pozory szczerości.
Nie przeszło to bez wrażenia, tem więcej, że Natalcia znajdowała zawsze w słowach i całem znalezieniu się kuzynki chłód pewien i sztywność, a sama będąc młodą, a młodość zawsze ma swoje prawa, choćby je niestosowne wychowanie usiłowało przełamać, czuła potrzebę wywnętrzenia się przed kimś życzliwym, wypowiedzenia pewnych swoich marzeń, na jasny horyzont których, teraz jakieś czarne nadciągnęły chmury.
— Bądź ze mną szczerą, Natalciu, — mówiła dalej pani domu, — ja cię tak bardzo kocham... ja zasługuję na twe zaufanie...
Mówiąc to, białą swą i szczupłą ręką objęła talię dziewczęcia.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/249
Ta strona została skorygowana.