Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

z całą mocą w suchą, a wypukłą i szeroką klatkę piersiową.
Długo się modlił stary Marcin; wiatr rozrzucał siwe jego włosy, targał je; rozwiewał poły sukmany, ale stary, zatopiony w modlitwie, nie zważał na to; wciąż klęczał.
Kiedy nareszcie, opierając się jedną ręką o ziemię, wstawał z trudem, we wsi rozległo się gwałtowne ujadanie psów i słychać było turkot kół, uderzających o kamienie.
Pan Jankiel Pacanower puszczał się w podróż. Zaraz po odejściu Marcina zaprzągł do biedki łysego kasztanka, wypił kieliszek mocnej szabasówki, a przywdziawszy na siebie kilka żupanów, aby się od zimna zabezpieczyć, opuścił domowe progi...
Pojechał na noc całą, a miał też interesów co niemiara. Takie duże przedsiębiorstwo wymagało wspólników, trzeba więc ich było wynaleźć zawczasu.
Kasztanek, korzystając z tego, że arendarz różnemi marzeniami zajęty, o biczu zapomniał, szedł powoli, a Jankiel kiwając się na biedce, marzył o przyszłości, która mu się przedstawiała w tem więcej jasnych barwach, że gdzie spojrzeć dokoła, było czarno, łzawo i smutno...