z tobą... Ona śnić nawet nie ma prawa o tem, żeby mogła kiedy być twoją rywalką...
Na te słowa Natalcia zerwała się z kozetki, wyprostowała się i zaczęła mówić z takiem ożywieniem, z takiem przejęciem się głębokiem, że nie słyszała nawet odgłosu zbliżających się kroków i niezauważyła, że czerwony odblask cygara przysuwał się ku drzwiom coraz bliżej.
— O, nie mów tak, proszę cię, nie mamy prawa do tego; ja sama pomagałam ci nieraz szydzić z jej wychowania ekscentrycznego nieco, które dlatego nam się podobać nie może, że ostatecznie nie jest do naszego podobnem. Śmiałam się bezmyślnie, co prawda, bo zresztą i cóż mnie obchodziła ta panienka? Nie znałam jej wcale, nie przypuszczałam, że ją kiedykolwiek znać będę, a tembardziej jeszcze, nie sądziłam nigdy, że los może ją postawić na drodze mego życia i szczęścia; od pewnego jednak czasu, ona nie może być dla mnie obojętną...
— Ja myślę, że cię nic a nic obchodzić nie powinna.
— Przeciwnie, jeżeli ma być walka, jeżeli stanęłyśmy w smutnej dla obydwu może roli rywalek, to należy badać nasze siły. Nieprzyjaciela lekceważyć nie wolno, a skoro już ją za nieprzyjaciela uważam, tedy ci powiem, moja droga, że według wszelkich informacyj, jakie troskliwie bardzo zbierałam, przyznać muszę że jest to nieprzyjaciel poważny.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/255
Ta strona została skorygowana.