Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
II.

Folwark w Zarzeczu, widziany zdaleka, przypominał ruiny jakiegoś starożytnego, warownego zamczyska. Przez szeregi smukłych, wyniosłych topoli, widać było czerwone, mocno od sadzy i dymu okopcone mury.
Wśród rumowisk i gruzów sterczały kominy, gdzieniegdzie jakaś belka nawpół zwęglona trzymała się jeszcze ściany uparcie. Wiatr rozwiewał popioły i roznosił je po dziedzińcu.
Przyjrzawszy się jednak bliżej, łatwo można się było przekonać, że owe ruiny i zgliszcza nie mają przeszłości odległej za sobą, ani też nie należą do ciekawych archeologicznych okazów.
To, co bujna wyobraźnia wziąść mogła za cenne szczątki jakiejś, szwedów jeszcze pamiętającej warowni, to były mury spalonej gorzelni, spichrza i pięknych, pół z kamienia, pół z cegły murowanych, stodół.
Były to bardzo prozaiczne resztki, które miały jednak swą krótką, ale efektów dramatycznych pełną historyę. Spłonęły, rozwaliły się i padły w gruzy, tak jak wiele im podobnyeh w tym czasie. Boć gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, a siekiera, która wonczas uderzała, ciężką była — echo jej uderzeń brzmiało długo, długo — ba! może jeszcze nawet nie przebrzmiało zupełnie...
Nie ostały się mury twarde. Żagiew pożarna dotknęła je kilkakrotnie swym pocałunkiem gorą-