— A co pan zwykle robi? — zapytała bez żadnej złej myśli.
— Kiedy?
— No, wtenczas kiedy pan nie wypoczywa.
— Ciągle mam czas zajęty...
— Poświęca się pan zawodowi jakiemu?
— Właściwie nie, lecz wizyty różne... tyle znajomości... ciągle się jest na nogach...
— Tylko tyle?
— Jakto... tylko tyle? a nawzajem, jeżeli wolno zapytać, co też pani robi?
— Dotychczas się uczyłam.
— A teraz?
— Od pół roku już nie — jestem teraz bardziej zajęta w domu.
— Krzyżową robótką? — spytał.
— Czasem, ale to bardzo rzadko, o tyle, o ile zajęcia przy gospodarstwie pozwalają.
— Pani się sama tem trudni?
— Tak, panie, dziadzio powiada że każdy powinien mieć swoje zatrudnienie, gdyż nie godzi się darmo jeść chleba. Ja mam pod swoim zarządem gospodarstwo nabiałowe i ogród. Pierwsze wypraktykowałam przy cioci, drugiego nauczył mnie sam dziadunio. Jak pan kiedy przyjedzie w dzień, pokażę panu mały treibhaus, inspekta i szkółkę.
— Więc pani sama kopie i sieje to wszystko?
— Nie; mam ogrodniczka i najmuję ludzi, ale jeżeli najemnik nie wie jak trzeba co zrobić dokładnie, to sama mu pokażę i nauczę go.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/273
Ta strona została skorygowana.