damy rozpościerały w koło siebie taką atmosferę nudów, że nawet muchy, zdawały się uciekać z salonu żeby nie usnęły przedwcześnie.
Panią Laurę ogarnęła taka martwota i apatya, że nawet dziecko własne nie robiło na niej wrażenia; rzadko kiedy przywołała do siebie dziewczynkę, rzadko też rozmawiać z nią chciała. Ztąd też i córeczka nie miała do niej tego przywiązania i ufności, jaką zwykle dzieci względem matek miewają.
Nie do dziecka było pani. Ona myślała o wyjeździe, który coraz mniej prawdopodobieństwa nabierał, myślała o małżeństwie Alfreda z Natalcią, które, jak wiadomo, było połączone z kombinacyą finansową mającą przynieść pewne wpływy do pustej kasy starzyńskiej.
Tymczasem nie zanosiło się na to. Alfred uprzedzający dla kuzynki i grzeczny, trzymał się od niej coraz bardziej zdaleka, a od czasu owej wizyty w Borkach unikał jej prawie.
Pani Laura przeklinała w duszy pułkownikówną i z całego serca życzyła Borkom aby się w ziemię zapadły. Szydziła niemiłosiernie z męża że wizytował pułkownika, ale to postaci rzeczy nie zmieniało, gdyż pan Stanisław za szyderstwo odpłacał jeszcze bardziej zgryźliwym sarkazmem i coraz rzadziej ze swego pokoju wychodził. Dumna pani była też blizką rozpaczy.
Natalcia nie przerywała także smutku, który rozsiadł się w obszernym dworze starzyńskim.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/279
Ta strona została skorygowana.