dny zupełnie, bez majątku, ale niech ma zasady ugruntowane, przekonania zacne, miłość tego co szlachetne!... niech pracować umie, niech darmo, jak pasożyt, nie żyje na świecie.
— Zapewne — odrzekła ciotka — ja tam spierać się z pułkownikiem nie będę, nie moja głowa.
— Otóż miałem takiego człowieka na myśli, dzielnego chłopca, syna mego przyjaciela i kolegi, chciałem go tu do nas zaprosić, roiłem sobie że się podoba Klaruni, że będę patrzył na ich szczęście... A, siostruniu, dzielny to chłopak, pracowity, zacny, szlachetny, umarłbym spokojny, gdybym w jego ręce skarb mój najdroższy powierzył — ale nieszczęście się stało...
— Co? jakie nieszczęście? wypadek?
— Ano, zapewne że wypadek... nie przyjedzie już do nas, miałem dziś list od jego ojca.
— Cóż się stało?
— Cóż się stać miało? — żeni się smarkacz!.. Szkoda, szkoda że Klaruni mojej nie znał, bo gdyby ja znał, czyż mógłby o innej marzyć?...
— No, szkoda — albo i nie szkoda, cóż to, dla naszej Klarci już się partya nie znajdzie?
— Ba! nie wątpię — ale się tymczasem dziewczyna w tym lalkowatym chłopcu zakocha, mizernieć, schnąć będzie...
— A jakiż na to sposób?
— Otóż z tem właśnie przychodzę, bo widzisz kochanie, jest sposób.
— Jaki?
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/293
Ta strona została skorygowana.