— Wyjechać z Klarunią.
— Dokąd?
— Za granicę...
— Za granicę! kiedy? może zaraz?...
— Naturalnie że nie zwłócząc, bo to periculum in mora, mościa dobrodziejko.
— Co też pułkownik mówi? teraz, w same żniwa, kiedy w gospodarstwie robota największa, w folwarku ruch ciągły, tyle ludzi w polu, kiedy właśnie zbiera się owoc całorocznej pracy, pułkownik chce wszystko rzucić i w świat lecieć! ależ na miły Bóg, to niepodobieństwo — to najoczywistsza strata.
— Pal djabli wszystkie straty, moja siostruniu, — ta dziewczyna nad wszystko mi jest milsza.
— Ale cóż jej ten wyjazd pomoże?
— Co pomoże? zabawnaś! toć świata kawał zobaczy: masa wrażeń, widoki nowe, to ją zajmie, rozerwie, każe jej zapomnieć o tej... tej tam lalce starzyńskiej.
— I czy to już nieodwołalne postanowienie pana pułkownika, nieodwołalne?
— Zebyś siostruniu nie wiem jak wołała, to już nie odwołasz — wiesz że nie lubię się cofać.
— A kiedyż ma nastąpić ten nieszczęsny wyjazd?
— Ten nieszczęśliwy wyjazd nastąpi za trzy dni i proszę cię właśnie, pani siostro, abyś się przez ten czas zajęła przygotowaniem wszelkich fatałaszków, falbanek i innych gałganków, bez których
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/294
Ta strona została skorygowana.