wy kobiety, nigdy się w podróży nawet nie obywacie.
— Ależ to niepodobna...
— Przepraszam cię, Józiu, ale musi tak być — to sobie tylko zastrzegam, aby mi zamiast dwudziestu czterech pudełek, tłomoczków i pakuneczków, był tylko jeden tłomok. — Niech będzie wielki jak stodoła — ale tylko jeden, — to sobie zastrzegam i proszę, bo jeżeli będzie więcej, to zaraz, bez pardonu, na pierwszym moście w wodę zrzucam; a wiesz siostruniu, że żartować nie lubię.
— W głowie mi się to pomieścić nie może, taki nagły zamiar! i w trzy dni się wybrać, do drogi wszystko przygotować, ach to nie sposób!
— Jak tam sobie chcesz, moja pani, co będziesz miała przygotowane to z sobą weźmiemy — a czego zbraknie, to kupimy w drodze. — Tymczasem Józieczko, dobrej nocy życzę — spij spokojnie a nie martw się bardzo, bo niema czego... pojedziemy, powrócimy — i znów zaczniemy żyć spokojnie, jak dawniej. Dobranoc ci, Józiu.
Z temi słowy pułkownik wyszedł do ogrodu, a panna Józefa już nie chodzić, ale biegać po pokoju zaczęła.
Klarunia, mimowolny świadek tej rozmowy, zamyśliła się nad jej treścią.
Oparła główkę na dłoniach i dumała. — Obrachunek z sercem i uczuciami swemi robiła, wreszcie wstała szybko, jakby jakieś stanowcze postanowienie powziąwszy i poszła w ogród.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/295
Ta strona została skorygowana.