— Ty mówisz Klarciu tak, jak powinno mówić moje najdroższe dziecko, z którego dumny jestem.
— Więc pocałuj mnie za to dziaduniu, a ciotce Józefie powiedz żeby już o tym wielkim tłomoku nie myślała, bo ona pakę od fortepianu wziąć gotowa i dziś jeszcze w nocy napchać ją różnemi gałgankami mojemi, tak, że ja potem do ładu z rzeczami nie trafię!
W starzyńskim pałacu, w owym zimnym salonie, siedziała na fotelu pani Laura i niecierpliwie uderzała nożem z kości słoniowej o brzeg pięknie oprawnej książki.
Myśli jej widocznie ważnym jakimś przedmiotem były zajęte... niecierpliwiła się, nareszcie wzięła dzwonek ze stołu i kilkakrotnie zadzwoniła.
Wszedł lokaj.
— Czy pan Alfred jest? — zapytała.
— Jest, proszę jaśnie pani, u jasnego pana w gabinecie.
— Poproś żeby się na kwandransik do mnie tu pofatygował.
Lokaj skłonił się i wyszedł — a po kilku minutach Alfred znalazł się w salonie.
— Bratowa pragnęła ze mną mówić? — zapytał.