Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

— Istotnie, poważyłam się prosić o chwilkę rozmowy.
— Więc jestem na rozkazy...
— Bądź łaskaw weź krzesło i przysuń się bliżej.
Alfred usiadł na najbliższem krześle.
— Zdaje mi się że czas już abyśmy się bliżej porozumieli...
— Co do czego? bratowo.
— Sądziłam że domyślasz się o co idzie.
— Ani odrobinki.
— Hm, więc muszę ci powiedzieć sama. Człowiek twego urodzenia, twej pozycyi towarzyskiej, powinienby już pomyśleć o ustaleniu losu.
Alfred milczał.
— Tembardziej że interesa twoje własne... interesa wspólne, to jest twoje i brata, którego przecież tak kochasz... wszak kochasz Stanisława?
— O, bardzo!
— Otóż nasze wspólne interesa wymagają, aby wniosek przyszłej twojej żony podniósł zagrożoną sytuacyę majątkową, zatem...
— Rozumiem — zatem jestem wyrokiem kochanej bratowej skazany w tej chwili na śmierć przez... ożenienie.
— Na śmierć?
— Zawsze słyszę od pani, że małżeństwo jest śmiercią powolną, to przecież własne słowa bratowej...