— Właśnie o to idzie.
— Brat mój, a pani mąż, jest co prawda bardzo blizkim wynalezienia klucza, do tej niezbyt zresztą zawiłej zagadki.
— Mój mąż?
— Tak, pani.
— Ciekawam też bardzo...
— On powiada że przedewszystkiem trzeba pana rządcę odsunąć, bo już dorobił się dosyć...
— A potem?
— Nie żyć nad stan, oszczędzać... wyrzec się wycieczek do stolicy, podróży niepotrzebnych...
— No, no!... cóż dalej jeszcze wskazuje mądrość mego pana męża?
— Pracować.
— Ha! ha! rozpocząć sielankę wpośród grząd kapusty i cebuli!
— Choćby...
— Pędzić życie pomiędzy stodołą, oborą i kurnikiem... czy tak pan mąż decyduje?
— Cóż złego?
— Nie, nigdy! przenigdy! nie na to wniosłam mu olbrzymi majątek, że już osobistego zawodu i zapoznania nie liczę, nie na to oddałam mu swoje serce, żeby kucharką, czy też szafarką folwarczną zostać. Nie — nie!
— A jeżeli to jest jedyny dziś środek ratunku?
— To umrę lepiej — rzekła głosem cichym lecz dobitnym.
Przez chwilę przykre milczenie trwało.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/304
Ta strona została skorygowana.