— Więc nie odbierasz mi pani tej nadziei? więc zachęcasz do próby? — o, powiedz... powiedz to ustami własnemi, powiedz te tylko wyrazy: idź Alfredzie, a pójdę choćby w piekło samo!...
Klarunia rozśmiała się przez łzy.
— Więc kiedy pan chcesz tego koniecznie to powiadam... idź... idź Alfredzie — ale nie w piekło, między szatanów, bo to niepotrzebne nikomu... a jeźli nie zapomnisz o... Borkach, to wracaj po latach kilku, wracaj z przekonaniem, że się tu nic nie zmieni.
— A Klarunia?
— Klarunia... poczeka.
— A dziadzio?
— Do dziadzi z zapytaniem iść trzeba, powiedz mu to co mi tu powiedziałeś, powiedz z taką samą szczerością jak mnie — i dziadzio panu uwierzy, tak jak ja uwierzyłam... a potem zawoła mnie do siebie i zapyta...
— A pani... a... ty, co mu odpowiesz?
— Ja obejmę go za szyję i powiem że mi nie pilno z domu — że mogę czekać...
— A jeżeli to się dziadziowi niepodoba?
— O, nie znasz go pan, on taki dobry, taki serdeczny ten dziadzio, że o co ja poproszę to wszystko chętnie spełni. Pan go nie zna jeszcze tak jak ja, panie Alfredzie?
— Dlaczegóż... panie Alfredzie?
— A dla czegóż inaczej?
— Jeżeli jestem kochany...
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/322
Ta strona została skorygowana.