— Kochany... a kto to panu powiedział? ja tego wcale nie mówiłam panu!
— Więc nie kochany? — spytał Alfred smutnie.
— Dlaczego niekochany?... o, panie Alfredzie, ja i tego również nie powiedziałam nigdy...
— Więc w takim razie, czemże jestem dla pani?
— Ach mój Boże, co panu do tego? tak się pan dopytuje... a ja nie powiem, ja nie mogę powiedzieć... bo... bo, widzi pan, ja sama nie wiem czy to można tak mówić — ale idźmy już ztąd, zasiedzieliśmy się tak długo... tam ciocia niespokojną będzie... i dziadunio zapewne powrócił już z pola — rozejdźmy się panie Alfredzie.
— Więc dobrze, ja odjadę zaraz, ale niezadługo spotkamy się w... Borkach.
— Ach, będzie pan u dziadunia?
— Tak — i jeszcze... jeszcze raz zapytam pani...
— O co?
— Powtórzę pytanie, na które nie otrzymałem dotychczas odpowiedzi.
— O, to będzie zbytecznem — a raczej może... przedwczesnem.
— Przedwczesnem?... więc to znaczy że jednak kiedyś, kiedyś przynajmniej tę odpowiedź usłyszę...
— Kto wie? kto wie?... — odrzekła z czarującym uśmiechem i zanim Alfred spostrzedz się
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/323
Ta strona została skorygowana.