mi będzie w drodze życia, że po latach kilku przyjmiecie mnie tak jak...
— Jak syna — szepnął pułkownik.
— Tak, tak, to moje jedyne pragnienie, jedyny cel życia.
— W każdym razie — mówił stary wiarus — ze względu na okoliczności, w jakich plany przyszłego naszego stosunku powstały, ze względu na warunki od jakich urzeczywistnienie się tych planów zależy, prosiłbym cię bardzo, panie Alfredzie, abyś do czasu przynajmniej, dzisiejszą naszą rozmowę zachował przy sobie.
— Przyrzekam to panu uroczyście, nawet brat mój nie będzie wiedział o tem co zaszło, chociaż jestem prawie pewny że on domyśla się wszystkiego.
— Dobrze, panie Alfredzie, przyjmuję twe słowo i ufam mu, a jakkolwiek zamiarów naszych nie potrzebujemy się wstydzić, jednak lepiej o nich nie wspominać. Bóg wie co się jeszcze stać może, czy to dojdzie jak zamierzamy do skutku.
— O, nie mów pan tak, panie pułkowniku, to niepodobna!
— Od ciebie to samego zależy, panie Alfredzie.
— Ej, niech dziadzio nie prorokuje tak smutnie — wtrąciła Klarunia — pan Alfred wróci.
— A zkąd ty wiesz o tem?
— Bo... mi to przyrzekł, dziaduniu.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/332
Ta strona została skorygowana.