Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/333

Ta strona została skorygowana.

Postanowiono przypuścić jeszcze do tajemnicy i ciotkę Józefę. Stara panna nie kryła swojej radości z tego obrotu rzeczy i przyrzekła solennie, że wiadomość o tem przy sobie zatrzyma.
Do późnego wieczoru, a raczej do nocy późnej, bawił Alfred w Borkach. Przy ożywionej rozmowie, przeplatanej szczebiotem Klarci, czas biegł jak na skrzydłach — i już dawno północ na staroświeckim zegarze wydzwoniła, gdy się Alfred do odjazdu zaczął zabierać.
Za tydzień miał on już te strony opuścić; wyjechałby prędzej może, lecz chciał jeszcze poprzednio z bratem się rozmówić, interesa majątkowe uregulować — i wiele, bardzo wiele miał do zrobienia.
Klarunia na pożegnanie podała mu drobną rączkę, pozwoliła ucałować ją kilkakrotnie — i rzekła cicho, już w ganku:
— Wszak zobaczymy się jeszcze?...
Uściśnienie ręki było odpowiedzią Alfreda.
Jakże piękną wydawała mu się noc letnia, jak pięknym świat, nad którym rozpostarły się gwiazd miliardy.
Silną ręką hamował rwącego się naprzód konia — i jechał powoli, rozkoszując się tchnieniem nocy pachnącej, rozmyślając o przyszłości swojej i szczęściu.
Nie poznawał sam siebie, widział cel życia teraz określony jasno, pragnął żyć. Jakieś nieznane mu dotychczas uczucie przejmowało całą jego istotę,