że przybiegniesz do mnie sama, aby się ze mną wieścią o przyszłem szczęściu podzielić.
— O szczęściu! o szczęściu! — szepnęła półgłosem Natalcia — a co to jest szczęście? może mi zechcesz wytłómaczyć tę zagadkę, niezbadaną dla mnie.
Pani Laura szeroko otworzyła oczy.
— Przypomnij sobie, Natalciu, — rzekła, obejmując zgrabną figurkę dziewczęcia, pewien wieczór... Czy przypominasz go sobie? Tam, w salonie, byłyśmy same tylko i wówczas otworzyłaś swe serce przedemną, wyznałaś mi, że kochasz Alfreda — czy już dziś nie pamiętasz tego?
— O! doskonale. — Przypominam sobie prawie każdy szczegół tej naszej szczerej rozmowy, ale cóż ztąd?
— Co? Oto że ja w jakiś czas później, znając już twoje usposobienie, a zarazem widząc w was obojgu wszelkie warunki do szczęścia, miałam także rozmowę z Alfredem.
— Powiedziałaś mu, Lorciu? czy, broń Boże wyjawiłaś przed nim moją... moje usposobienie dla niego? Nie — to niepodobna! spodziewałam się po tobie więcej dyskrecyi.
— Nie, Natalciu — mówiłam z innego zupełnie stanowiska. Mówiłam jako jego kuzynka — bratowa; powiedziałam otwarcie co myślę o waszym związku, i wymogłam na Alfredzie słowo, że się z tobą, Natalciu, rozmówi stanowczo. Dodałam tylko, dla ośmielenia go, że z twej strony opozycyi
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/341
Ta strona została skorygowana.