o nim często... Znasz bardzo dobrze dzieje mego serca, sama poniekąd skłaniałaś mnie do tego związku.
— Ponieważ uważałam go za właściwy i dla was obojga odpowiedni.
— Zapewne... zapewne — ale w tych kombinacyach twoich, Lorciu, pominęłaś jeden wzgląd i to dosyć ważny, jak mi się zdaje.
— Jaki? moja kochana.
— Nie zwróciłaś uwagi na to, czy Alfred zechce ofiarować mi swoją rękę?
— Ależ bo to było bez żadnego pytania wiadomem.
— Nie, Lorciu, to było zupełnie niewiadomem. Alfred nigdy i niczem nie dał do zrozumienia, że jest mną zajęty. Był grzecznym, uprzedzającym, zachowywał się jak każdy dobrze wychowany człowiek względem kobiety.
— A ja nie wątpiłam jednak że cię pokocha...
— Co do mnie, łudziłam się także tą nadzieją, łudziłam się nawet gdy tu na wieś przyjechał, gdy tę naszą sąsiadkę poznał. Cierpiałam nad tem dużo, bardzo dużo — alem nie traciła nadziei. Dziś wszystkie te złudzenia zostały ostatecznie i raz na zawsze rozwiane.
— Miałżeby ci wprost wyznać że cię nie kocha i że niema zamiaru ofiarować ci ręki — ależ to byłoby najwyższą niedelikatnością z jego strony!
— O nie, on tego nie zrobił! on przemawiał do mnie ze wszelkiemi względami, tonem pełnym
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/346
Ta strona została skorygowana.