Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/356

Ta strona została skorygowana.

cierpi, że ma towarzyszki niedoli. To też gdy się zejdą na przyjacielskiej herbatce, wtedy puszczają wodze zbolałym sercom i obrzucają świat i czasy dzisiejsze, gorzkiemi, pełnemi żółci wymówkami.
Niewiele im to pomoże, no — ale wygadają się przynajmniej.
Natalcia nie cieszy się także względami pani Laury. Są z sobą na bardzo ceremonialnej, etykietalnej stopie. Pani Laura nie może zupełnie swej kuzynki zrozumieć, ani też z dziwacznem jej postępowaniem sympatyzować.
Więcej nawet — oburzona jest na nią.
Bo jakżeż — panna tak zamożna, taka dystyngowana i piękna, o której rękę dobijała się co najlepsza młodzież, odrzuciła najświetniejsze partye i założyła... strach powiedzieć nawet... ogromny magazyn!
To już przechodzi wszelkie wyobrażenie!
Kilkadziesiąt dziewcząt znajduje w tej fabryce zatrudnienie, a panna Natalia, ta panna Natalia stworzona do karet i salonów, zbiera grosze jak najzwyczajniejsza przekupka, lub sklepikarka z Żabiej ulicy.
I pocóż je zbiera? po to aby znaczniejszą część tych zbiorów rozrzucić hojną dłonią miedzy jakieś szkaradne, stare baby, zamieszkujące Rybaki, Solec, Czerniakowską i tym podobne zakazane zaułki Warszawy.
Także gust szczególny! — handlować wykwintnemi strojami, aby zarobić na ciepłe chustki dla jakichś wyrobnic i suchotnic z Powiśla.