Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/364

Ta strona została skorygowana.

Wszystko się zmieniło — był bez rodziny, bez domu, bez ziemi — sam, jak kołek w płocie, jak dzika gruszka w polu. I on się też bardzo odmienił. Z dziecka stał się człowiekiem z rękoma zgrubiałemi i pochyloną głową, i grzbiet też zgiął mu się pod ciężarem trosk, i oczy w dół patrzyły smutnie.
Co mu włożono w głowę za młodu, to uleciało potroszę. Przytępiła się pamięć, a i oczy odwykłe już od dawna od książki, z trudem śledzić mogły drobne rządki liter, w których człowiek myśl swoję uwięził.
Na grzbiecie jego prosta sukmana wisiała, niezgrabne buty miał na nogach — sposępniał, zdziczał na długoletniej tułaczce.
Do wioski rodzinnej przyszedłszy i zobaczywszy jakie tu zmiany zaszły, poszedł na cmentarz, uronił łez kilka na grobie ukochanych, i powędrował dalej w świat szeroki — wprost przed się.
— Eh! — dumał przez drogę — co tam! co się stało już nie wróci — przebolałem, przecierpiałem, ale życie długie dla nieszczęśliwych bywa — silnym jeszcze, pracować pójdę..... głodu przymrę, od ust sobie odejmować będę, ale grosz jaki taki złożę — potem w swoje strony wrócę, gruntu kawałek kupię i będę na nim pracował. Tyle lat, tyle lat przemarzyłem o tym kawałku ziemi swoim własnym, o kątku, z którego mnie już nikt nie ruszy, gdzie starość spokojnie przepędzę przy pracy, wśród