Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/367

Ta strona została skorygowana.

Tłumiąc w sobie oddech, żeby pszczoły nie spłoszyć, patrzył, jak mądre to stworzenie zabierało na siebie masę żółtego pyłku, jak obładowawszy się tym ciężarem, pszczoła, już nie szara, ale jakby złocista wznosiła się w powietrze, i dźwigała swój ciężar do ula.
Jego to zajmowało niezmiernie; przecież i on kiedyś będzie miał swoje gospodarstwo, pszczółki swoje; nasieje dla nich tatarki, koniczyny i melissy, zasadzi kilka lip przed domem, żeby miały zkąd miód zbierać.....
Już kilka lat dźwigał ciężary i zbierał grosz do grosza, aż raz do kancelaryi zawiadowcy przybiegł zadyszany robotnik i zaraportował:
— Proszę pana naczelnika, nasz muł się złamał!
— Jaki muł?
— Nr. 17, proszę pana, porwał się sam na dziesięć pudów, w krzyżu coś mu pękło i leży.
— Odnieście go do szpitala — zakomenderował pan naczelnik, i niebawem 17 numer z kolei, nazywał się 96 w szpitalu.
Po sześciu tygodniach, wynędzniały, blady, opuścił ten przybytek boleści, i powlókł się napowrót na kolej. Chciał znowu przywdziać bluzę i jak dawniej, dźwigać ciężary, ale go za niezdatnego uznali. Przez wzgląd jednakże na jego pracowitość i dobre prowadzenie się, obiecano mu dać jakie lżejsze zajęcie, skoro się wakans otworzy.
Długo oczekiwał na to szczęście, aż nareszcie, gdy się już z takim trudem zebrany kapitalik naru-