Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

— Wybacz pani — rzekł — rozczuliłem się jak dzieciak, szkaradna to wada, z której nawet czas nie może uleczyć... no, ale przypomniałem sobie Karola... Dziundziszki, ot i głupstwo się stało.
Kobieta miała oczy pełne łez.
— Oh! i pani takoż? nie pora, nie pora na to dziś. Łza zasłania źrenicę, a my jasno i dobrze widzieć potrzebujemy. Z cyframi do czynienia mieć, obliczać się, rachować pani dobrodziejko, jak żydzi, bo bez tego zginiemy.
Długo trwała rozmowa pani Karolowej ze żmujdzinem — rozpatrywano się w sytuacyi, badano środki ratunku, lecz niestety! położenie rozpaczliwe było... a ratunek trudny niezmiernie.
Późno już wieczorem, Dyrdejko z plikiem papierów i rachunków udał się do oficyny, w której pokoik zajmował, a pani zajrzawszy do pokoju dzieci, ucałowawszy je śpiące, zamknęła się w gabinecie męża.
I w oficynie i w dworku długo światła nie gasły, bo sen nie bywa towarzyszem troski, a nieszczęśliwym skąpo użycza swych darów.






III.

Przez drogę, wiodącą ze wsi ku folwarkowi, ciężkim ale pewnym i równym krokiem szedł Mar-