Roześmiał się chłop.
— To je prawda rzetelna — rzekł.
— Słuchajta, słuchajta gromada! un sam nie zapiera, powiada, że się zgodził do współkie!
— Bo juści tak. Mieliśwa kupić het cały folwark, ja miałem wziąść grunt...
— Ny, tak, ja wam mówiałem, co wy weźmieta grunt, a mnie sze ostanie trocha las, trocha młyn i trocha te kiepskie propinacye, co nic nie warto jest.
— To tez ja tak zrobiłem. Ja se z gospodarzami kupiłem krzynkę gruntu, a ty se kup cały las, cały młyn i całą propinacyją, skoro twoja wola. Broni ci kto!?
Gromada wybuchnęła śmiechem. Jankiel splunął i klnąc półgłosem, pobiegł napowrót do karczmy.
Nadszedł koniec maja. Na liściach drzew drgały jeszcze krople przelotnego deszczu, a słońce wychyliwszy się z za chmury, która przed tchnieniem wiatru uciekła, zdawało się uśmiechać dobrotliwie do ziemi, do ludzi, i do zgliszczy zczerniałych. Na polach wznosiły się już zielone ściany żyta i pszenicy; owies i jęczmień powschodziły ła-