Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

W ogrodowej altance siedziała pani Karolowa i szyła jakąś sukienkę dla swej faworytki najmłodszej. Janka nie było, gdyż pomagał Dyrdejce w dozorowaniu robotników; przy matce siedziała Helenka i wypracowywała jakiś nowy kostyum dla lalki, a Władzia biegała po ogrodzie i zbierała kwiatki.
Tylko proszę czytelnika nie posądzać tej młodej osoby, że zrywała kwiaty bez celu, li tylko dla przyjemności niszczenia. Nie — ona miała nawet plan bardzo jasno określony. Usiłowała zrobić prześliczną lalkę z samych kwiatów i z jednego patyka. Ta lalka miała mieć główkę z pączka róży, korpus z samych bratków, spódniczkę z kielicha lilii ogrodowej, a kapelusz z narcyza! I byłaby z tego zrobiła się prześliczna osóbka — ale cóż? kwiaty nie chciały się trzymać patyka! Zmartwiona Władzia dała więc pokój lalce i zaczęła robić wianeczek, który miał służyć za obróżę dla pieska, ale w trakcie roboty zmieniła projekt. Zamiast obróżki dla pieska, postanowiła zrobić bigos dla mamy i to jej się najlepiej udało. Oskubała kwiatki, zmięszała je doskonale w fartuszku i poszła poczęstować mamusię... Niegrzeczna mamusia nie chciała jednak jeść takiej doskonałej potrawy!
Pani Karolowa obejmowała dzieci spojrzeniem łagodnem, słodkiem, które tylko w oczach matki dostrzedz można. Była w niem macierzyńska miłość, duma i obawa pewna o swoje skarby najdroższe. Częstokroć podnosiła wzrok od roboty i patrzyła