Widząc, że perswazye nie pomagają, zerwał się nagle i pobiegł do dworu po wodę i po sól; słyszał bowiem kiedyś, że temi środkami trzeźwią zemdlone kobiety.
Przez drogę, zasapany, mruczał:
— Jezusie kochanieńki ratuj! ach te baby! te baby! takoż komedya z niemi!
Gdy o ile można najprędzej, zdyszany, z wodą i solą powrócił, pani Karolowa płakać przestała; przyjęła wodę podaną, napiła się trochę i prędko, urywanym, ale stanowczym głosem mówiła:
— Nie, nie! nie oszczędzaj mnie pan, mów prędko, cokolwiek się stało, ja muszę wiedzieć! ja powinnam wiedzieć! jestem jego żoną i matką jego dzieci, panie! ja muszę wiedzieć!
— Ja bo chciałem... bąkał Dyrdejko.
— Pan mnie chciałeś oszczędzać, dziękuję ci za to, ale wolę pewność, mów co się stało?
— Mała rzecz — chory trochę...
— Może umarł!...
— Na uczciwość, pani, nie obawiaj się — żyje.
— Miałeś pan wiadomości? kiedy?
— Od niedawna... list przyszedł.
— Od niego? pokaż mi pan ten list.
— Nie, pani, nie od niego, ale od jednego mego przyjaciela. No, nie rozpaczaj pani, powiem wszystko, powiem. Karol chory... ma skaleczoną rękę.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/64
Ta strona została skorygowana.