Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

— Jak ty sobie chcesz, braciszku, a zawsze kłopot z babami!!!






V.

Chociaż nad ziemią, ustrojoną w zieleń i kwiaty, jaśniało niebo pogodne; chociaż przyroda cała tchnęła życiem, śpiew ptasząt napełniał powietrze, a bzy kwitnące kąpały się w blaskach słonecznych, pani Karolowa zdawała się tego nie widzieć. W duszy jej smutno było i posępnie, dnie wydawały jej się szare i smutne jak na jesieni późnej, a każdy z nich wlókł się i ciągnął tak długo, jak gdyby jedna godzina miesiąc trwała.
Ciągle, nieustannie prawie, czarne, załzawione oczy osamotnionej zwracały się ku oknu, pragnąc dostrzedz na drodze posłańca z przyobiecaną wiadomością. W nocy, gdy tylko psy szczekać zaczęły, już była na nogach, zapalała światło i czekała... napróżno.
Tak upłynął tydzień cały, tydzień długi jak rok. Zdawało się, że przez ten czas Dyrdejko mógł już pół świata objechać, a jednak żadnej wieści, żadnego znaku życia nie dawał.
Smutna, stęskniona i niespokojna stała przy oknie, przecierając wciąż szybę i patrząc na aleję lipową, przez którą się z gościńca do folwarku wjeżdżało... gdy nagle w tę właśnie aleję, nie