Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

i głośnym wybuchnęła płaczem. Twarz ukryła w dłoniach, z piersi zaś, falującej szybko, wydobywały się przytłumione jęki i łkania.
Konwulsyjnie załamała ręce i długo, długo w tej pozycyi klęczała, wznosząc od czasu do czasu oczy na obraz, na którym nie wykwintnym, ale natchnionym widocznie namalowana pędzlem, widniała twarz Matki Bolesnej, z oczami wzniesionemi w niebo i sercem siedmioma mieczami przebitem...
Widocznie modlitwa pokrzepiła strapioną, gdyż wstała, otarła oczy — i z ciężkiem westchnieniem, ale już spokojnie, przypatrywała się depeszy, jak gdyby z martwych liter pragnęła ułożyć obraz szczegółów tych chwil ciężkich, przez które mąż jej przechodził.
Ale depesza była małomówna, lakoniczna, w kilku wyrazach donosiła ona, że operacya się powiodła i że chory ma się dobrze.
Więcej nic nad to!
Operacya! a zatem ręka odjęta! Karol kaleka! marzenia jego o pracy, której się oddał tak szlachetnie i zacnie, skończone!
I pocóż brał się do roboty, zakończonej tak fatalnie? Dlaczego? co go do tego zmuszało? Dyrdejko powiada, że Karol przejrzał, że w szkole nieszczęścia i niedoli myśleć się nauczył, być może... lecz czemuż przejrzenie to musiał aż krwią własną i kalectwem okupić?