Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

— Właśnie, ja wedle tego chciałem się z wielmożną panią rozmówić.
— Na co? źle wam tu... tracicie.
— Ny, to prawda jest, co ja tracę, bo te chłopy to nie długo harbatę zaczną pić... bardzo mało co okowita odchodzi; tylko, jak to powiadają ludzie, co i kamień na jedne miejsce sobie obrośnie, to ja chciałem prosić wielmożne pani według prolongacye...
— Na stratę?
— Ny, niech moje wrogi to mają, co ja u państwa straciłem!... tylko zawdy człowiek sobie miszli, że co w jednego roku stracił, to w drugiego odbije; a po drugie izba jest... ogrodu kawałek, to choć sze urodzi jaka kwarta grochu dla dzieczów...
Pani milczała, żyd dalej ciągnął:
— Proszę wielmożnej pani, my nie pójdziemy do wójta... jabym nawet, choć na moje strate, krzynkę postąpił — dałbym na jakie dwa lata z góry... bo państwu pieniędzów potrzeba...
— Mamy dość, z łaski Boga.
— Aj! co to doszcz? czy to można mieć za dużo pieniądzów? to tylko, niech Bóg zabroni, słaboszczy może być za dużo, a pieniądzów nigdy nie jest doszcz! Zgódźmy sze, niech wielmożna pani na tego samego kontraktu swoje godne imie podpisze!
— W każdym razie odpowiedzi stanowczej dać wam nie mogę, mój Janklu, bo wszystkie