interesa załatwia pan rządca, czekajcie zatem, on zapewne niedługo powróci.
— Co pan rządca! pan rządca! albo un jest, przez urazy, wielmożnej pani matka, co przez niego nawet jeden goździk we szciane wbić nie można? Ja nawet wielmożnej pani mogę pod sekretem powiedzieć, co un tyż ma swoje szpikulacye, un grubijan jest! un na pani krzywdę interesów prowadzi.
— Co do tego, to już pozwólcie mi Janklu, mieć swoje własne zdanie.
— Ny, ny, niech i tak będzie — a z młynem to un niby ładny interes zrobił?
— Cóż takiego?
— Toć wielmożna pani wie dobrze. Bez piętnaście lat siedział Berek, płacił regularnie jak bank! jeszcze wygodził wielmożnemu panu czasem, ale pan rządca tera puścił młyn Michałowi.
— Bo dwa razy tyle płaci i spokój z nim jest, skarg żadnych, procesów nie ma.
— Żeby jemu tylko nie przytrafiuło się jakie nieścięście...
— A cóż mu się może przytrafić?
— Ny, ja nie wiem, ale w drugich miejscach, co takie nowotne młynarze brali arendę po żydkach, to sie różnie trafiuło... ny, na co daleko szukać, w Stawkach młyn się spalił, a przy żydku dwadzieścia lat stojał!
— Nie obawiam się o to, nasz młyn ubezpieczony.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/88
Ta strona została skorygowana.