Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

— Niech Bóg zabroni, żeby un sze miał palić — ale bywa zdarzenie. Pani dobrodżyka wie, co czasem jak Pan Bóg dopuści to i z kija wypuści, a jak kto pruszy ogień, to sze musi zrobić dymu... rożnie sze trafi na tym świecie.
— Być to może, jednak ja sama z wami układu kończyć nie mogę. Przyjedzie pan Dyrdejko, to będzie sam wiedział co robić.
— Proszę wielmożnej pani, co un może wiedzieć? un to tylko wie, że chciałby wsistkie zidy zapędzić do soche, albo do karczunku w lesie, a handlowałby tylko z chłopami! Un wie! co un wie ten stary? Un dobrze nic nie wie, a pani wielmożna to jego sze słucha, jak kogo dobrego!
Rozśmiała się pani Karolowa.
— Cóż dziwnego? — rzekła. — Kobieta jestem, sama, więc muszę kogoś słuchać.
— A za co sze pani mnie nie słucha?
— Czy także jak matki?
— Jak bardzo ziczące osobe... przecie ja dla wielmożnej pani małom życie nie stracił, tak z tego teligrafa leciałem...
— Ach, prawda, macie racyę, mój Janklu, pójdźcie też zaraz do Marcina, niech wam da pół korca owsa dla konia.
— A prepinacye?
— To już poczekajcie, pan rządca niedługo przyjedzie... ja się w to nie wdaję.
Jankiel zły, ze mu się interesu zrobić nie udało, wyszedł, kłaniając się nizko, lecz jeszcze za