Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

Co prawda, dumnym był potroszę z roli jaką odgrywał — i powierzone sobie obowiązki spełniał sumiennie. Z ludźmi kłopotu wielkiego nie miał, gdyż we wsi wszyscy go za najstarszego uważali i słuchali jak ojca, to też robotnika nie brakło mu nigdy i żniwa odbywały się bardzo szybko i pomyślnie. Nowe stodoły nie mogły całkowitego zbioru pomieścić, więc ustawił Marcin dwie sterty pokaźne na polu, aby zdaleka widziane świadczyły, że w Zarzeczu źle nie jest i — chleba nie zabraknie.
Janek biegał po polach i o ile mu czas wolny od lekcyj pozwalał, ciągle Marcinowi towarzyszył, a gdy na bliższych polach żęto, to i Helenka z małą Władzią przybiegały do robotników.
Marcin zjednał sobie szczególną sympatyę Władzi. Raz przyniósł jej małego zajączka, którego w zbożu złapano, to znowuż kwiatków jej narwał; to jak był na łąkach, z sitowia ładny koszyczek jej uplótł, skutkiem czego tak się dalece wkradł w łaski dziewczynki, że zapowiedziała, iż się z nim ożeni.
Chłop protestował, tłómacząc się, że stary już, że babę swoją ma, ale to jednak nic nie pomogło. Władzia rozpłakała się i nie uspokoiła prędzej, aż mamusia przyrzekła, że jej sute wesele z »Marcinem« wyprawi... jak się kartofle wykopią.
Dni upływały jednostajnie i w Zarzeczu nic się nie zmieniło, prócz tego, że dobry nasz znajomy, pan Jankiel Pacanower karczmę opuścił i do