— I za to Bogu dziękować — ucałować je kazał ojciec, małe upominki im przysłał, zawsze takoż o nich myśli.
— Czy zobaczą go kiedy — te sieroty? zapytała nieśmiało.
— Cierpliwości pani i męztwa... teraz nie myśleć o tem, ale jest nadzieja... czas przyjdzie.
— Czy nie zwodzisz mnie, panie?
— Nie — rzekł głosem stanowczym.
Spojrzała mu w oczy, wiedząc że kłamać nie umie. Stary wytrzymał to spojrzenie i rzekł:
— Niedługo może.
Pani Karolowa dopiero teraz spostrzegła, że przez czas tej podróży Dyrdejko zmienił się jakoś, twarz jego przeciągnęła się i pobladła, kości policzkowe wystawały więcej niż dawniej, a oczy zapadły.
— Czy pan nie chory? — zapytała trwożnie.
— Zkąd znowu? Ot, tylko po tych różnych psich drogach zmęczyłem się trochę, odpocząćby się chciało... kości stare już takoż, to je i lada głupstwo sforsuje. Bagatelka! w pole pójdę to i zdrowie znajdę. I wnet na inny przedmiot rozmowę zwrócił, o gospodarstwo i wszystkie szczegóły dopytywać się zaczął, chwalił jedno, zrzędził na drugie, o wydatki się pytał, każdy szczegół odrazu chciał zbadać.
Dopiero gdy się pożywił cokolwiek, gdy już ze stołu sprzątnięto i służąca oddaliła się z pokoju, zniżył głos trochę i rzekł:
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/98
Ta strona została skorygowana.