— A wie pani kochanieńka, że Karolek nasz już ze Szwajcaryi wyjechał.
— I gdzież jest? — spytała z niepokojem.
— Do Belgii jego takoż zawiozłem, tam osiadł i zapomogę od nas przyjmować będzie. Ciężar to na folwarczek, ale powróci się z czasem.
— Co też pan mówisz?! Choćby mi przyszło zadłużyć się, majątek sprzedać, w służbę pójść! jeszczebym nie pomyślała że to ciężar — to obowiązek mój przecież!
— A zawsze ideały, zawsze poświęcenia! zawsze serce!...
— Czyż może być inaczej?
— Ideały, pani kochanieńka, ideały! a to takoż zguba nasza była. Poświęcić się, to tak jak orzech zgryźć! Poświęcić się! i siebie panie dobrodzieju zgubić i kogo nie poratować. Folwark sprzedać, pieniądze przejeść, w służbę pójść, a potem takoż... łapkę lizać!
— Ależ to obowiązek mój najświętszy.
— Faramuszki, pani dobrodziejko, faramuszki, serce częstokroć nas gubi.
— I pan to śmiesz mówić? pan, który nam dałeś tyle dowodów dobrego serca, nam, ludziom obcym prawie.
— Proszę pani, cóż tam ja? to znowu insza kategorya, kury do indyków nie należą...
— Więc nie powstawaj pan na poświęcenie, skoro się sam poświęcałeś dla drugich.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/99
Ta strona została skorygowana.