kudłatym, kaleczyłem ręce o kolczaste krzaki agrestu, rwałem słodkie maliny.
Żyło się lepiej, niż król! Czasem ojciec z miasta przywiózł obwarzanków, czasem matka dała chleba z miodem, a drzewa w ogrodzie aż się gięły od jabłek czerwonych, jak krew.
Oj krew! aż się zimno robi, gdy o niej wspomnę!
W niedzielę jeździłem z ojcem i matką do kościoła, w nowym ubraniu, którego niewolno było rozedrzeć, ani splamić — matka zakazywała surowo, groziła, że zbije na kwaśne jabłko... ale choć zaplamiłem i podarłem, nie zbiła nigdy... gdzież jej tam było do bicia!
Mój ojciec, choć niby był ekonomem, ale należał do wojska, bo u niemców jest taki obyczaj, że co człowiek, to żołnierz; a jak go zawołają, to musi wszystko rzucać i iść — tak też i on biedak... Będzie temu lat kilkanaście, jak dostał kwitek z urzędu, żeby się stawił.
Poszedł biedaczysko.
Ubrali go w mundur z mosiężnemi guzikami... wsadzili skopek na głowę,
Strona:Klemens Junosza - Z pamiętników roznosiciela.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
— 4 —