Smutno było wszędzie, i jasne słonko nie świeciło jak zwykle, po niebie wlokły się ciężkie chmury szare... Ani ptaszków śpiewających, ani motyli, ani kwiatków — tylko brzydka wrona usiadła wysoko na drzewie, patrzyła na mnie i krakała:
— Głupi! głupi jesteś!...
Uciekałem do domu, a gdy noc nadeszła i wszyscy spać się pokładli, to matka tak wzdychała i jęczała ciężko, żem się tylko do ściany przytulał i oczy zamykał z trwogi...
Oj! bo dziwnie straszno słuchać było tych jęków i westchnień. Wszystko, com kiedy słyszał od starej piastunki, przypomniało się wówczas. Duchy, upiory, wilkołaki, zaklęte królewne przesuwały się przede mną, jak jaka procesja. Zamykałem oczy, przykrywałem głowę, i gorąco prosiłem Boga, żeby prędzej dał dzień, żeby te duchy i widziadła, uląkszy się słońca, uciekły.
Pewnego dnia przyjechał ojciec do domu. Źle mówię, nie przyjechał, ale przywieźli go na wozie, jak kłodę drzewa, albo jak worek ze zbożem...
Strona:Klemens Junosza - Z pamiętników roznosiciela.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —