jednego pana, co miał surdut z żółtemi guzikami i siedział przy stole, założonym mnóstwem papierów. Przychodzili tam różni panowie, panie, żydzi — dużo narodu, a ja stanąłem sobie na uboczu i czekałem.
Nareszcie ten pan zawołał:
— Kowalkiewicz Józef! jest?
— Jestem, proszę pana, — odrzekłem.
— Mój kochany, ty jesteś niemiec...
— Ja niemiec?
— Czegóżeś tak oczy wytrzeszczył? juścić niemiec; wiadomo przecież, że kto niemiecki poddany, to niemiec. Paszport twój wyszedł, więc albo się postaraj o prolongację, albo sobie jedź do swego kraju. Żebyś mi to w trzy dni załatwił! rozumiesz?
Nie rozumiałem ani słowa, ale odpowiedziałem, że rozumiem i wyszedłem. Rewirowy, który był przy tym obecny i jednocześnie wychodził z kancelarji, wytłómaczył mi dopiero, że pókim był mały, to byłem zapisany w paszporcie matki, a jak matka umarła, to mi dali paszport osobny, a że już wyszedł, więc trzeba nowego. Powiedział mi też, że
Strona:Klemens Junosza - Z pamiętników roznosiciela.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —