Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —

Panie dały się unieść prądowi wspomnień i rozmawiały z ożywieniem o chwilach minionych, młodzi zaś szli powoli po łące, schylając się co chwila, zrywając kwiaty polne, z których panna Jadwiga pragnęła ułożyć bukiecik.
Rozmowa ich była urywana, przeskakiwała z przedmiotu na przedmiot.
— Czy lubi pan kwiaty?
— Któżby nie lubił! Nie znam nic piękniejszego i sądzę, że ziemia bez nich byłaby pozbawioną najponętniejszej ozdoby...
— A jakie pan lubi najbardziej?
— Wszystkie jednakowo...
— Ja... jak czasem... Niekiedy przekładam polny kwiatek nad najpiękniejszą różę...
— A dziś? — rzekł, podając jej wątły goździk polny.
— Dziś lubię tylko polne kwiateczki... Zbierzmy jeszcze trochę, zrobię kilka bukiecików...
— Ile?
— Cztery — odrzekła z uśmiechem, — czwarty będzie dla pana... Zdaje mi się, że mama pańska wspominała kiedyś, że pan ładnie śpiewa...
— Czy ładnie nie wiem, ale śpiewać lubię...
— Chciałabym usłyszeć...
— Co łatwiejszego... Jak będę u państwa.
— A kiedy?
— Kiedy pani rozkaże...
— Im prędzej tem lepiej. Niech pan przyjdzie z mamą kiedykolwiek, w najbliższe święto.