poziomek, na srebrnym koszyku piętrzy się góra ciasta.
Oprócz gospodyni domu, znajdują się cztery osoby: pani Janowa, pani Michałowa, panna Eugenia i pan Dulski z Trznadlina, wioseczki położonej o kilka mil drogi od miasta, najbliższy sąsiad Letkiewicza.
Panie opowiadają o nowinkach miejskich, gdy je wyczerpały, zapytują co na wsi słychać.
— Ano, pani dobrodziejko — odpowiada basowym głosem pan Dulski — na wsi, jak na wsi, dobrze, że daj panie Boże wytrzymać!... Pana Stanisława niedługo mają licytować.
— Czy być może? — zawołały naraz wszystkie panie — Pisankę sprzedają?!
— A tak, trafia się to niekiedy.
— Taki śliczny folwarczek! Ciekawam co teraz uczyni biedna Stasiowa, gdzie się po dzieje z dziećmi?
— Albo ja wiem. Kogo pan Bóg stworzył, tego nie umorzył; będą musieli jakoś biedę klepać. Zresztą pan Stanisław ma bogatych krewnych...
— Jakich krewnych? gdzie? przecież jestem jego rodzoną ciotką i wiem, że nikogo nie ma z bliższych, wszyscy już pomarli, oprócz mnie jednej.
— To też właśnie powiadam — rzekł szlachcic.
— Co właśnie?
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —