Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —

— Właśnie, że nic... Do młyna teraz dojechać nie sposób, bo zalany dokoła, ale skoro daje taki za pozwoleniem, sygnał, biorę dwóch parobków, siadam w czółno i płyniemy... Sam myślałem, że jakie nieszczęście, bo pocóżby spódnicę na żerdzi wywieszał... Przybijamy — nic. Młyn jak stoi tak stał, a że dokoła woda, to nie nowość, zawsze o mokrej wiośnie tak bywa... Wchodzę: w stancyi spokojnie. Lejbuś Biblię czyta, jego żydowica przy kominie, bachory łażą po kątach, w drugiej stancyi mendel gęsi gęga... Cóż u starego dyabła, z przeproszeniem, po co Lejbuś szmatę wywieszał, po co ludzi niepokoił? Może nie macie co jeść? pytam... Mają łajdaki: jest mąka, kasza, kartofle, cebula, na parę tygodni pożywienia... Więc czego, co chcesz? co ci potrzeba?... — A to, powiada, my się boimy... A ty, powiadam, za pozwoleniem taki, taki i owaki, ja dla twego bania się, mam ludzi ganiać i chlapać się po wodzie, jak z przeproszeniem, kaczka! Powiedziałem mu delikatnie kilka słów, w których ani jednego poczciwego, kazałem żerdź z komina zdjąć i o mało, żem mu brody nie oberwał.
— Ale chyba pan tego nie zrobił — spytała panna Kamilla.
— Nie zrobiłem, proszę pani i żałuję, ale już po niewczasie, nie zobaczę go prędzej, jak za tydzień, kiedy woda opadnie, a wtenczas i moja złość przeminie.