— Ciekawym.
— To mój sekret... później wam powiem jak wyjdzie, bo trzy razy wyjść musi, jeżeli przepowiednia ma być prawdziwa.
— Babcia zawsze bada przyszłość przez karty, ale ona nic nie chce powiedzieć.
— Żeby to pani dobrodziejka mogła nam przepowiedzieć, kiedy woda spadnie, kiedy rola obeschnie, że z pługami będzie można wyruszyć, toby była kabałka, ale...
— Nie kabałka, tylko passyans...
— Taki dobry kusy, jak i bez ogona; to jest chciałem rzec, że to wszystko jedno.
— A czy pan Wincenty wierzy w przepowiednie?
— Owszem, trochę wierzę, bo mam na sobie samym praktykę, że się sprawdzają. Temu dwadzieścia pięć lat Cyganka przepowiedziała mi, że się nie ożenię, i jako państwu wiadomo, do dziś dnia kawalerem jestem.
— To jeszcze nie dowód — rzekł dziadek — jeszcze masz czas...
— Eh, nie rychło już. Człowiek wygląda jak jagódka po świętym Marcinie.
Podano kolacyę, ale wszyscy niewiele jedli, tylko jeden pan Wincenty odznaczał się, jak zwykle, wielkim apetytem i z półmiska zrazów z kaszą mało co zostawił. Zaraz potem zaczęły mu się oczy kleić, osowiał i z trudnością ukrywał ziewanie.
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
— 153 —