Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.
— 156 —

— A cóż sobie panna myśli? Dziesiąta godzina, to wcześnie? Dwunasta zaraz będzie, a trzeba ci wiedzieć, że nie masz nic zdrowszego i posilniejszego nad sen przed północą. Jeżeli chcesz być zawsze ładną, taką jak dziś jesteś, to nigdy długo w nocy nie przesiaduj.
W domu zaczęła się robić cisza, dziadek w swoim pokoju fajkę palił — babka znów u siebie odmawiała pacierze, a panna Kamilla wyjęła szpilki z włosów i bogaty, złocisty warkocz, zsunął się na jej ramiona.
Nagle na dziedzińcu zrobiła się straszna wrzawa. Wszystkie psy, ile ich było na folwarku, zaczęły ujadać zawzięcie, a współcześnie rozlegał się głos ludzki i ciężkie stąpanie kopyt końskich po błocie. W czworakach wnet błysnęły światła, z oficyny wybiegł przebudzony ze snu pan Wincenty, z ogromną latarnią w jednej, a ze starą dubeltówkę w drugiej ręce.
Dziadek rzucił fajkę, ubrał się naprędce w kożuszek i zdjąwszy strzelbę z kołka, przez otwarte drzwi zawołał do kobiet:
— Jejmościuniu, nie bać się! jeżeli rabusie, damy im rady... bo widzę, że już Wincenty nadbiega i w czworakach ruch.
Pomimo tego zapewnienia, panie schroniły się do ostatniego pokoju i w niepewności oczekiwały co będzie.
Dziadek przed dom wyszedł i przy świetle latarni ujrzał człowieka w liberyi, siedzą-