Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —

Dziadek przy świetle latarni przeczytał: Ewelina Korabińska, Jan Korabiński.
— Panie Wincenty! — zawołał — siadaj na konia, bierz ludzi, bierz koni ile chcesz, choćby dziesięć... ależ to dobrzy znajomi!... Sprowadź ich jak najprędziej. Sam pojechałbym na miejsce, ale się boję, wiesz, że mi wilgoć szkodzi...
— Jabym też panu dziedzicowi pozwolił jechać! — rzekł rządca — do czego to podobne? No, żwawo! chłopcy do stajni... kasztana mi osiodłać, trzy pary koni w chomantach wziąć, kilka latarni, linę... a ruszać mi się żwawo.
W kwadrans później już pomoc dążyła do uwięzionych w grzązkiem błocie podróżnych, a we dworku zrobił się ruch nadzwyczajny. Babka i panna Kamilla pobudziły uśpioną służbę, kazały jej przygotować pokoje gościnne, pomyśleć o pożywieniu dla zdrożonych i zziębniętych.
— Widzisz, Kamilciu — mówiła babka — co to znaczy passyans. Trzy razy, raz po raz wyszedł. Byłam pewna, że coś przyjemnego nas spotka, nie sądziłam jednak, że taka niespodzianka... pani Ewelina... mój Boże taka dobra i miła znajoma.
— Pamiętam ją doskonale, jeszcze z czasów pobytu mego w Warszawie na pensyi. Zapraszała mnie prawie co drugą niedzielę, zawsze zastawałam u niej liczne towarzystwo, nieraz tańczono.