— Trzy mile — rzekł młody człowiek — ładna przyjemność... my tam ledwie jutro na wieczór będziemy.
Dziadek rozśmiał się.
— Tej sztuki nie dokażesz, mój dobrodzieju, choćbyś nawet jutro do dnia wyjechał, co oczywiście jest niepodobieństwem, gdyż matka zdrożona i sfatygowana, musi trochę odpocząć. Nie dokażesz tej sztuki, powtarzam.
— Ależ dlaczego? Czy i dalej taka droga fatalna?
— Droga, jak droga o tej porze, dobra, ale most pod Zagnanką zerwany i niema sposobu przedostać się za rzekę, chyba czółenkiem, a nie sądzę, żeby się mama pańska na to zdecydowała.
— A to fatalność!... Jak prędko mogą ten most naprawić?
— Dopóki woda nie opadnie, nie zaczną roboty.
— Ależ chyba nie jeden most jest na tej rzece?
— W tej okolicy jeden. Są wprawdzie promy, ale podczas wylewu nie radziłbym próbować... Cóż wam tak bardzo pilnego zresztą; posiedzicie u nas, skoro was Pan Bóg pod ten dach przyprowadził. Dołożymy starań, żeby wam było dobrze...
Młody człowiek zamyślił się.
— Trudna rada — rzekł dziadek — trzeba się z losem pogodzić. My także odcięci jesteśmy
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —