od świata, nawet gazet z powodu tego nieszczęsnego mostu chwilowo pozbawieni jesteśmy. Jak dla mnie, to bardzo przykra rzecz, przyzwyczajony bowiem jestem...
— Mam z sobą kilka — rzekł młody człowiek. — Wyjeżdżając z Warszawy kupiłem. Są wczorajsze, chętnie będę panu służył...
Dziadek ucieszył się niezmiernie. Wprawdzie dziś już późno na czytanie, ale nazajutrz rano wynagrodzi to sobie... Nadeszły i panie. Młody człowiek przypatrywał się bacznie pannie Kamilli i zdziwiony był, widząc jak się zmieniła. Znał ją niegdyś w Warszawie jako podlotka, następnie jako dorastającą panienkę. Była wówczas szczupła i blada, dziś rozwinęła się doskonale, z ładnego pączka stał się kwiat jaśniejący pełnią krasy i uroku.
To, co młody człowiek myślał, matka jego wypowiadała głośno, zasypując pannę Kamillę komplementami. Wszyscy zasiedli do stołu, zaczęło się drobiazgowe opowiadanie o szczegółach podróży, o całym dniu spędzonym na bryce podczas nieustającego deszczu, o szkaradnej karczmie, w której zatrzymano się na popas, wreszcie o nocy.
— Nie miałam pojęcia — mówiła pani Ewelina, — żeby mogły istnieć podobne ciemności... Zdawało mi się, że straciłam wzrok, czułam tylko okropne kołysanie się bryki i słyszałam krzyk naszego woźnicy, znaglającego konie
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.
— 164 —