Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —

cami; wspominali wprawdzie o słońcu, którego blaski miały być zapowiedzią terminu wyswobodzenia z niewoli, ale znać było, że ostatecznie nie zależy im na tem, aby owe blaski zajaśniały natychmiast.
Pan Jan przestał zupełnie o tem mówić, bo i rzeczywiście czasu nie miał; trochę rozmawiał z dziadkiem, to znów bawił wnuczkę, która mu się coraz milszą, coraz bardziej sympatyczną i pociągającą wydawała. Po upływie tygodnia był z nią tak, jak gdyby znali się od dzieciństwa; mieli już nawet z sobą drobne sprzeczki i nieporozumienia, które jednakże znikały szybko, jak mgła poranna przed promieniami słońca, jak biały obłoczek pod tchnieniem wiatru. Chmurka wnet znikała i znowuż śmiech się rozlegał wesoły, lub też płynęła cicha rozmowa, taka co to niby o niczem, a jednak o wszystkiem, niby obojętna, a przecież niezmiernie zajmująca. Przypominali sobie niedawno minione czasy, zabawy i przyjęcia u pani Eweliny i, rzecz szczególna, pamiętali oboje doskonale wszystkie walce i polki przetańczone razem, treść rozmów, jakie prowadzili ze sobą. Była mowa o jakimś kwiatku, pamiątce z ostatniej zabawy. Panna Kamilla z rumieńcem na twarzy, utrzymywała, że ten szczegół nie zachował się w jej pamięci, pan Jan utrzymywał, że posiada na to dowód niezaprzeczony, corpus delicti, sam ów kwiatek; że ten dowód znajduje się w Warszawie, w jego mie-